dusery, choć półuśmiechami. Wojewodzicowi szło o to mocno aby odzyskał swe stanowisko. Nie zważając więc na nic i łokciami sobie torując drogę zbliżył się do pułkownikównéj, chcąc ją do tańca zamówić.
Lecz, po czasie było, uprzedził go Łopaciński.
Oczy panny Tekli niespokojnie biegające dostrzegłszy wojewodzica zdawały się szukać kogoś jeszcze.
Wtem muzyka zagrała. Ruszyli się wszyscy i Sapieha korzystając z tego stanął już tuż przy saméj pannie. Chciał zawiązać rozmowę, gdy ruszono do tańca. Panna Tekla mu uszła.
Nie dobijając się więc już innéj pary, widocznie markotny z tego co go tu spotkało, usunął się na bok. Przybyły z nim francuz, ze służby saskiéj, kapitan Montresor, przybliżył się do towarzysza.
— Mamże powinszować sukcesów? — zapytał go po francusku. Uważałem w czasie obiadu bardzo żywą rozmowę ust i oczów... Panna jak anioł ładna...
Sapieha ruszył ramionami.
— Cóż waćpan myślisz? — rzekł tonem ironicznym — żem ja tu przybył na seryo myśląc o téj szlachcianeczce?
— No, niewiem — odparł Montresor — ale przy obiedzie wydawało się to bardzo seryo, i myślałem tylko co na to powie pani wojewodzina?
Rozśmiał się młody panicz.
— O! bądź spokojny — rzekł — mama mnie zna
Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/56
Ta strona została skorygowana.