nadto, aby się mogła zlęknąć! Bywało tu nas dużo dla pięknych oczów pułkownikównéj, żaden przecież o marjażu nie myślał!
— Szkoda tylko — rozśmiał się francuz — iż panna i matka łudzić się tém mogły. Cieszę się widząc pana wojewodzica w tym wieku tak już statecznym. Nie radziłbym jednak nawet najchłodniejszemu na żar piekielny oczów się tych narażać, które i najmocniejszem postanowieniem zachwiać mogą...
— Jam od pana starszy — dodał — ale gdyby mnie honor ten spotkał, a panna na mnie parę razy spojrzała jak na wojewodzica przy stole... par Dieu! za własną głowę bym nie ręczył!!
Sapieha śmiał się.
— Panna piękna ani słowa — odparł chmurno — lecz z temi co ją adorują dobijać się do mety — nie miła rzecz.
— No — i do mety się dobiwszy — rzekł francuz, także nie bardzo by człek był bezpiecznym... bo takim kobietom nigdy na adoratorach nie zbywa!! Chybaby ją na klucz zamykać a i to nie wiele by pomogło.
Wojewodzic z widocznem zniechęceniem spoglądał już w okno otwarte, przez które ciemny wieczór widać było i zdawał się miéć na myśli wyjechać, gdy panna z tańca do niego przybiegła i rękę mu jako wybranemu podała.
Czarodziejka!
Francuz, który już czytał z czoła wojewodzica
Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/57
Ta strona została skorygowana.