— Panie deputacie? a panu co? czy pan stojąc zasnął?
— Ja? mocia-dobrodziko! ja — odparł Leńkiewicz dłonią czoło trąc — ale ja... nie!! albo cóż? koniec już?...
Panna Agata wciąż nań patrzała litościwie uśmiechnięta...
— Już pułkownikówna — szepnęła — poszła spocząć, niezobaczysz jéj pan. W oficynie i w odrynie siana nasłano... niech się pan pójdzie prześpi.
Leńkiewicz słuchał niesłysząc.
— Panno pisarzówno dobrodziejko — odezwał się głosem złamanym i schrypłym — o jedną łaskę proszę...
Tu westchnął ciężko.
— Powiedz temu bóstwu, że ja mizerny a najpodlejszy z jéj adoratorów, najgoręcéj ją kocham, jako żaden z nich...
Agatka się rozśmiała.
— Doprawdy? — spytała.
— Tak mi Boże daj ujrzéć królestwo niebieskie, — bijąc się pięścią w piersi z sił całych, zawołał Leńkiewicz. — Gdyby do serc zazierać można, okazało by się iż moje całe przepełnione. Życie dla niéj dać, niczem.
— Panno pisarzówno! powiedz jéj to!
— A, powiem! powiem, ale niech deputat spać idzie — odrzekła Agata. — Wszyscy już śpią jak zabici... dobranoc!
I śmiejąc się a ramionami ruszając, pisarzówna
Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/64
Ta strona została skorygowana.