W kancelaryi chodziła długo nim dyktować zaczęła...
Odczytany list jeden podrzéć kazała. Słowem dzień się poczynał pod złą wróżbą.
Brunak, który miał do księżnéj interes, w korytarzu dowiedziawszy się od Łowczanki, że pani była kwaśna, nie ważył się pójść do niéj. W takich wypadkach wydobywała stare grzechy nawet i nielitościwie gderała.
— Cóż to jéj jest? — spytał Brunak cicho, poufałéj swéj znajomej.
— Kto to może zgadnąć? — również cicho odparła Łowczanka. — Mnie się zdaje widzisz acan, że od tygodnia mało kto do nas zajrzy. — Wczoraj na obiedzie żeby nie Przeor i nie rejent, tak jak nikogo nie było. Ona to ma za pospozycyę, że jéj nie dworują.
Brunak znacząco głową pokiwał.
— A może to być — rzekł odchodząc.
Że coś było, czuli wszyscy. Panna Jacenta podejrzewająca o to księżnę, że pustki we dworze tak na humor oddziaływały — gotową już była ku obiadowi wysłać na miasteczko i spędzać ludzi jak na ucztę ewangeliczną.
Ale zkąd ich wziąć? — mówiono że i na mieście było pusto. Gdy się wczesna w owczas godzina obiadu zbliżyła, panna Klecka niespokojna stała w oknie. Szczęściem nadciągnął młody Iwanowski, znany nam już okrągły Burdziłł i dwóch księży.
Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/78
Ta strona została skorygowana.