Z domowemi zawsze to coś było. Szczególniéj Iwanowskiemu była rada panna Klecka, bo ten bawić umiał księżnę dykteryjkami, a przytem że Radziwiłłów protekcyi dużo potrzebował, był z wielką dla pani rewerencyą.
Burdziłł, nie wiele mówny i nie wymowny zawsze choć miejsce próżne zajmował.
Wyszła do swych gości księżna Barbara ze zwykłym majestatem pańskim, zadumana, lecz łaskawa. Z księżmi się najprzód rozmówiwszy, bo duchowieństwu zawsze pierwsze miejsce należy, uśmiechnęła się uprzejmie Iwanowskiemu, pozdrowiła głową Burdziłła, przemówiła o pogodzie i dała znak zasiadania do stołu.
Duchowni zajęli miejsce przy gospodyni, daléj goście i domownicy. Rozmowa się wszczęła o rzeczach obojętnych, ale Iwanowski umiał o czém kolwiek bądź mówiąc, wcisnąć wesołe słówko, a jeśli się godziło złośliwe.
Księżna słuchała go chętnie. Na zapytanie dla czego nie był u niéj od tak dawna, Iwanowski odparł.
— Musieliśmy wszyscy ilu nas było, do Pacewicz na Ś-tą Zofię.
Zmarszczona księżna, zadumawszy się trochę zapytała.
— Do Pacewicz? cóż to jest? do kogo?
— Jak to? to wasza książęca mość niewie jakie to bóstwo, któremu tu wszyscy biją czołem kryje się w Pacewiczach, przecie to nie tylko cudo no-
Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/79
Ta strona została skorygowana.