wogrodzkiego powiatu, Litwy, ale, jak adoratorowie głoszą, równego sobie niemające na kuli ziemskiéj.
Księżnie Barbarze brwi się ściągnęły, usta wydęły, popatrzyła na mówiącego, coby ten żart miał oznaczać. Iwanowski przybrał minę seryo-ironiczną.
— Bez żartu, mościa księżno — odezwał się — mamy tu piękność czarującą, która już dała dowody, że się jéj nic oprzéć nie może. Starzy i młodzi tracą dla niéj głowy, a jeśli nie pójdzie za mąż prędko, przyjdzie nam tu zaprosić do Nowogródka Bonifratellów, bo nam siła ludzi poszaleje.
Księżna zamiast się uśmiechnąć z konceptu, zasępiła się.
— No, no — rzekła — to coś osobliwego być musi. Jakże się zowie?
— Panna pułkownikówna Borkowska — dodał Iwanowski.
Zamyśliła się gospodyni.
— Ojca znałam — rzekła — człowiek był obrotny, głowa dobra, ale pono fortuny wiele nie zostawił.
— Pacewicze miał i Pacewicze zostawił — rozśmiał się Iwanowski — ale co raritates i osobliwości zamorskich, jaj strusich, muszli i cacek, to po nim zostało jak w norymberskim sklepie, i gdyby go było słuchać a wierzyć mu co to było warte i co kosztować miało... fortunę w to włożył. Szko-
Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/80
Ta strona została skorygowana.