mólskiemu, który za późno się postrzegł iż naraził się księżnie. Zamilkł tedy, lecz humor popsuty do wieczora już nie powrócił.
W Pacewiczach po świętéj Zofii przez dni kilka było nieco spokojniéj niż zwykle. Pani pułkownikowa, jak się to jéj już nieraz trafiało, z wizyty powtórzonéj kilkakroć wojewodzica Sapiehy i jego grzeczności dla córki, wnioski czyniła najśmielsze. Od rana do wieczora nieprzestawała mówić o Sapiesze, komentując każde jego poruszenie i słowo wymówione które sama dosłyszała, albo o niem od córki się dowiedziała. Zaręczała najuroczyściéj iż tym razem nie omylą ją rachuby, i że wojewodzic nieochybnie o rękę Tekluni starać się musi. Nawet kilkotygodniowe milczenie jego i zaprzestanie odwiedzania Pacewicz, tłómaczyła sobie staruszka tém, iż właśnie musiał z matką i familią się układać, aby módz sercu zadość uczynić.
Panna Tekla, jak się zdawało, niezupełnie to przekonanie matki dzieliła. Dawała się czasem skonwinkować, potakiwała, to znów przeczyła i niedowierzającą się stawała.
Miała już w ciągu lat kilku ostatnich dość smutnych doświadczeń, z paniczami którzy do niéj lgnęli a późniéj dezerterowali. Nieufała więc i Sapiesze.
Jakoż kilkanaście dni upłynęło bez wieści o nim, a kwestarz bernardyński, ojciec Prokop,