sza przybywszy, wraz z mężem, który jako kompars bywał jéj użytecznym.
Chociaż odprawiony przez wojewodzinę pierwszą razą z kwitkiem, horodniczy stawił się na jednéj z recepcyi, spokojny, dość siebie pewien i milczący.
Zobaczywszy go księżna Barbara, zaciekawiona trochę zbliżyła się do niego.
— A cóż asindziej nie namyśliłeś się na zgodę? — szepnęła mu.
— Nie, mościa księżno — z szyderczym uśmieszkiem rzekł horodniczy — ja niezwykłem zmieniać imprez moich, lecz sit venia verbo, mam nadzieję, że W. Ks. mość, zmienisz swe zdanie i będziesz mnie popierać.
Skłonił się, księżna oburzyła.
— Ja téż nie zwykłam zmieniać moich opinii — rzekła dumnie.
— Tym razem — odparł uparcie Iwanowski — prawie swojego jestem pewnym!
Ustąpił, księżna pogardliwie ruszyła ramionami, wydał się jéj zuchwałym i nieznośnym.
Zdala spostrzegła go ze skrzywioną gębą, z uśmiechem złym, pełnym zarozumiałości, stojącego na uboczu, zerkającego ku niéj, jak gdyby szydził. Odwróciła się gniewna.
Tegoż wieczora horodniczy korzystając z tego iż deputaci prawie wszyscy się znajdowali u książąt, nie wyjmując i Leńkiewicza, począł chodzić
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/135
Ta strona została skorygowana.