od jednego do drugiego coś szepcząc każdemu, kłaniając się i pokornie submitując.
W tym pochodzie ominął tylko jednego mozyrskiego deputata, o którym dobrze wiedział, że Borkowskiej był przyjazny.
Tknęło to Leńkiewicza, troskliwego o pannę Teklę, bo przewidywał, że się coś knuje i owe potajemne horodniczego przygotowanie na wierzch wyjść musi.
Stał niedaleko niego Czyż deputat wileński, który pałkę zalewał i choćby go proszono, a sam chciał, języka nigdy utrzymać nie umiał; do niego więc przybliżył się zaraz po odejściu horodniczego Leńkiewicz i wprost go spytał o co się z Iwanowskim umawiali.
— Alboż to niewiesz? — zawołał Czyż — przecież wszystkich deputatów, ilu nas jest zaprosił na jutro do siebie dla ważnéj jakiejś okoliczności.
— Łatwo zgadnąć, że was chce ująć w sprawie swéj z pułkownikówną — rzekł Leńkiewicz.
— Właśnie i jam to powiedział, ale mi się zaklął — dodał Czyż, że nie o jego sprawę idzie, ale o trybunał, jego cześć i o nas tu wszystkich, marszałka Judyckiego nie wyjmując.
Leńkiewicz się uśmiechnął.
— Za tém będziecie? — zapytał Czyża.
— Muszę, témbardziej iż mi się zwierzył, że prosto z Węgier wino dla nas sprowadził warte gęby — rzekł wileński deputat uśmiechając się. — Domyślam się, że ten skąpiec Iwanowski na kon-
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/136
Ta strona została skorygowana.