że coś było takiego, co w związku ze sprawą stać musiało. We drzwiach więc, już się wymykającego horodniczego naszedł i drogę mu zastąpił.
— Mości panie — rzekł — od kolegów wiem, iż deputatów wszystkich na jutro wzywasz do siebie. Niepotrzebuję niczyjego ani jadła ani napoju, na tom nie łasy, ale wyłączonym być niechcę.
Zmięszał się Iwanowski.
— Nie mam łaski u pana deputata, przeto i śmiałości do niego — odparł.
— O łaskę lub niełaskę tu nie idzie — zawołał Leńkiewicz — ale o sprawiedliwość. Powiadają mi, że się rzecz ma tyczeć czci naszéj i trybunału, a ta mi jak innym droga.
— Zatem... zatem — począł się jąkając horodniczy — jeżeli łaska moje progi nawiedziéć... przed sesyą.
Deputat mozyrski głową skłonił — i na swem postawiwszy, odszedł.
Iwanowskiemu to wproszenie się człowieka, którego za nieprzyjaciela liczył, nie do smaku było.
Deputat mozyrski po odejściu jego, namyślił się inaczéj. Dowiedzieć się o tem co miał wnieść Iwanowski na zebraniu, łatwo mu było od drugich, zaraz w izbie na ustępie gdzie się musieli zejść powracający ze śniadania. Upomniawszy się o eksluzyą swą — i honor salwowawszy, niepotrzebował Leńkiewicz iść do horodniczego i postanowił się absentować.
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/138
Ta strona została skorygowana.