się mieścił, a przy nim dobrego wzrostu ale nie miłéj twarzy, kosooki i ospowaty, blady, z usty zaciętemi, czołem mocno pogarbionem, siedział deputat Leńkiewicz.
Na odgłos wchodzącego musiał pióro rzucić i za ucho je włożywszy, z twarzą zwróconą ku drzwiom, z jedną nogą jakby przygotowaną do wstania trzymał się na prostym stołku.
Po za nim widać było u ściany tłomok rozpostarty, z którego wyglądały suknie i bielizna. Daléj, dla bezpieczeństwa złożone, chomąty i uprzęż, których woń dziegciowa izbę zapełniała, rozrzucone były.
Leńkiewicz siedział rozebrany i prostym chałatem okryty.
Na powitanie ledwie odpowiedziawszy, podniósł się okazując, że wzrostem i ramiony Wierzejce dorównywał.
Wzrok jego z gościa niespokojnie się skierował ku wiernéj towarzyszce szabli.
— Czołem — rzekł Wierzejko, szukając miejsca by zasiąść. Leńkiewicz swój stołek prosty mu podsunął.
Na drugim leżała odzież, którą zrzuciwszy sam na nim usiadł.
— Ja do pana deputata — odezwał się Wierzejko — przychodzę uproszony w sprawie przyjaciela.
Leńkiewicz patrzał milczący.
— Za tym biednym Żywultem.
— A, a, a! — mruknął deputat i czoło mu się więcéj jeszcze pofałdowało.
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/15
Ta strona została skorygowana.