W ramach strasznych był to obrazek jasny i niemal wesoły. Klasztor nawet słońcem oblany widny, pełen kwiatów, z ogrodem cienistym w którym śpiewały ptaszki — mimo wizerunków męczeńskich, jakie zawierał, zdawał się uśmiechać.
Z podziwieniem pułkownikówna znalazła się tu jakby w gniazdku ciepłem — po za przykrą wrzawą miasteczka, rynku, sądów, pijanych okrzyków, które tu niedochodziły — i z rozrzewnieniem podziękowała przeoryszy, gdy ją w celi jasnéj i czyściutkiéj, z oknem na ogród umieściła.
Jedna z sióstr, proste dziewczę, które klasztor wychował i nadał mu swe piętno właściwe — pokorne, usłużne, z głosem łagodnym i śpiewnym, dodaną była pannie Tekli dla usług i towarzystwa...
Została samą z myślami. Słychać tylko było dzwonki wołające na modlitwę, ciche stąpanie w korytarzu — szepty gdy przechodzono około jéj celi, szanując spoczynek i cierpienie, dalekie śpiewy w chórze i nieustanny, gwarny szczebiot wróbli, które niepłoszone pod oknem jéj dokazywały. W celi nie było nic oprócz łóżeczka, klęcznika, krucyfiksu, obrazu św. Teressy i nieodbicie potrzebnych sprzętów. Na stoliczku zapomniany w niebieskiem szklanném naczyniu stał bukiet uwiędły...
Panna Tekla wpatrzyła się weń, mimowolnie w losie tych kwiatków widząc swój własny.
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/155
Ta strona została skorygowana.