— Tak, za Żywultem, sprawa czysta, jasna, sprawiedliwa, człek dobry, brat nasz... Hm? — odezwał się Wierzejko.
Leńkiewicz skrzywiony nie odpowiadał.
— Sprawa sama za sobą mówić powinna — począł po namyśle — a jeżeli sprawiedliwa toć ją wygra.
— A wy o niéj jak sądzicie? — pytał skrutując Wierzejko.
— To rzecz sumienia — rzekł zwolna deputat — z tego się niespowiada nikomu. — Ręce zacisnął i śmiało w oczy gościowi patrzéć zaczął.
— Fama bo po mieście chodzi — dodał przybyły — żeście wy więcéj skłonni na stronę tych Borkowskich...
Leńkiewicz się poruszył.
— Panie mostowniczycu — rzekł — w sprawie niema dla mnie ani Borkowskiéj ani Żywulta, jest sprawiedliwość. Gdyby rodzony ojciec mój nie miał jéj za sobą, u mnie by nie wygrał. Ot, co. —
— Fiu! fiu! górno! górno! — zawołał Wierzejko. Tandem niech mi wolno będzie zwrócić jego uwagę na to, że homines sumus, omylić się ludzka rzecz, więc w tém skrutinium sprawiedliwości niekoniecznie na własnéj o niéj opinii polegać należy, ale patrzéć kędy majoritas.
— Hm! hm — zamruczał Leńkiewicz — Majoritatem sequent cielęta i barany, gdy je z chlewa wyganiają, ale człowiek ma swój rozum i idzie tam gdzie on go prowadzi. Za to przed Bogiem od-
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/16
Ta strona została skorygowana.