namawiam, myślę tylko, że go wynagrodzić inaczej jak ręką nie można. Do twarzy to tam się przyzwyczai...
Panna Tekla na kolanach ręce załamała.
— Moja droga! — odezwała się — ktoby to był powiedział... że ja zejdę na Leńkiewicza... Miłosierny Boże... po tylu... po takich! I oczy sobie zakryła.
Nie zjawił się deputat aż nierychło i to gdy trzeba było bronić się od nowéj napaści Horodniczego.
Przybywał znowu z radą przyjacielską, aby z tym szatanem kompromis jakiś zrobić, bo go pokonać będzie trudno.
Wśród rozmów, przy obiedzie, pułkownikówna, czy to zapamiętawszy co jéj pisarzowa mówiła, czy sama z siebie, ukradkiem się ciągle przypatrywała Leńkiewiczowi, jak gdyby ważyła i rozmyślała co to za mąż będzie z niego?
Deputat wcale nie zmieniając postępowania, z respektem był największym, oczyma rzucał gdy nań niepatrzała, lecz najmniejszéj alluzyi nie czynił do tego co się w sercu jego działo.
Po południu, gdy panna Tekla wyszła na chwilę, pisarzowa wpadła do bawialni. Z żywością sobie właściwą, przysunęła się do Leńkiewicza.
— A nie bądź że asińdziéj... — zawołała nakazująco — oświadcz się jéj! Choćby się podrożyła, korona ci z głowy nie spadnie.
— Jakto?... ja?
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/168
Ta strona została skorygowana.