— Panu Bogu jeszcze straszniéj — odparł Leńkiewicz.
Popatrzyli sobie w oczy i milczeli. Wierzejko wąsa kręcił i szablą ciągle pobrzękiwał.
— Doszły panią wojewodzinę wieści, żeś waszmość jéj protegowanemu nieprzychylny, a téj białéj gąsce, pułkownikównie, co wszystkim głowy zawraca oddany.
— Panna piękna ani słowa, ale przeciw wodzie dla niéj płynąć, żebyś się waszmość nie zachłysnął.
— Co Bóg da! — rzekł Leńkiewicz spokojnie.
— Ani ukąsić tego dyabła — rzekł sobie w duchu Wierzejko — żeby choć z nim zadrzéć się można.
Spojrzał ostro, deputat mu podobnem wejrzeniem odpowiedział. Byłby się może zdobył na przyczepkę jaką Wierzejko i przez Olechnę, który w sieniach stał huknął na swoich... aby upartego porąbać — gdy drzwi się gwałtownie otwarły i strojny, błyszczący, cały od atłasów i aksamitów wbiegł do izby, potykając się z pośpiechu na progu, pan Jan Iwanowski. Zobaczywszy Wierzejkę uśmiechnął się pogardliwie, i do Leńkiewicza, który na widok jego skrzywił się, podszedł podając mu dłoń szeroką.
— Pana deputata!
— Servus — zimno odpowiedział Leńkiewicz wstając.
Wierzejko nieruszając się ze stołka, przyglądał się Iwanowskiemu.
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/18
Ta strona została skorygowana.