— Swój do swego! — zamruczał pod nosem, jak łyse konie się znają.
Iwanowski z kolei już nie dłonią ale głową przywitał pogardliwie dosyć Wierzejkę.
— Nieprzerywam waćpanom jakiego ważnego conciliabulum! — zapytał Iwanowski.
— Nie, rozmowa nasza skończona — rzekł gospodarz.
— Ja ją za taką niemam — odezwał się butnie Wierzejko.
— Zatem odejść mam? — zapytał zwrot ku drzwiom czyniąc pan Jan.
— Bynajmniéj, bo tu się żadne arcana nie traktują — przerwał gospodarz. — JPan mostowniczyc przyszedł, ni fallor, zbadać opinię moją w sprawie Żywulta z Borkowską. Ja zaś opinii nie mogę mieć, dopóki się rzecz nie wyklaruje, głosy i repliki nie dadzą słyszéć.
— Tandem — zaśmiał się Wierzejko — wiedzą już inni jaką ta opinia będzie.
— Mądrzejsi są więc odemnie — zimno wtrącił Leńkiewicz.
Gość, który z ukosa na Iwanowskiego patrzał, śmiejąc się począł do niego zwróciwszy.
— Waszmości téż, panie Iwanowski, jako pretendenta do pięknéj rączki panny pułkownikównéj, liczą do rzędu tych co przeciw księżnie wojewodzinie i jéj protegowanemu Żywultowi operują.
Iwanowski nogi rozpostarłszy, na szabli sparty
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/19
Ta strona została skorygowana.