To rzekłszy Wierzejko się ku drzwiom bez pożegnania zabierał, prostując, nadymając, kokosząc okrutnie — ale to wrażenia na spokojnie stojących Leńkiewiczu i Iwanowskim nie czyniło, obaj oni milczeli.
Wierzejko, który się tak z kwitkiem odchodzić niespodziewał, ociągał się idąc, szukając w głowie coby rozmowę przedłużyć mogło, aby choć do otwartéj wojny powód dało. Koncept mu jakoś niedopisywał, a powodu do dłuższego zatrzymania się brakło; gdy w sieniach i na podwórzu głosy osobliwe słyszéć się dały.
Zapomniawszy już o Wierzejce, Leńkiewicz, którego one doszły, jakby piorunem rażony rzucił się ku oknu, pochylił, wyjrzał niem i ręce załamał. Iwanowski biegł ku drzwiom, nierozumiejący co się stać mogło, a ciekawy końca Wierzejko zatrzymał się odstępując nieco od progu. Zapomniano o nim zupełnie.
Drzwi się wtém otwarły szeroko i w nich naprzód ukazała się pułkownikowa Borkowska, wystrojona dziwacznie z wysoką na głowie fryzurą, a za nią w blasku całym swéj niesłychanéj piękności, jak lilia biała, uśmiechniętą anielsko, z gracyą niezmierną idąca — jakby nie do chaty ubogiéj ale na królewskie wstępowała pokoje, panna Tekla.
Zjawiskiem tém olśniony Leńkiewicz stał jak posąg. Iwanowski, który może się spodziewał tych odwiedzin — pierwszy je przywitał u progu.
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/21
Ta strona została skorygowana.