Wierzejko skonfundowany ku piecowi i kojcowi się cofał, ale ujść z placu nie umiał.
Właśnie, gdy nad swojem położeniem rozmyślał, piękna pułkownikówna, która go nie znała, zobaczywszy dorodnego i pokaźnego mężczyznę, a wnosząc z jego przytomności u Leńkiewicza iż do jego towarzystwa należał, wlepiła weń oczy i tak niemi go oczarowała jednem wejrzeniem, któremu uśmieszek towarzyszył, że Wierzejko zmysły postradał.
Leńkiewicz, któremu lice blade pałać zaczęło na widok pułkownikównej, zmienił się, zmalał, zgiął, niewiedział jak tych swych gości przyjmować. Od dawna w pannie rozkochany — zapomniał o całym świecie, ręce podniósł do góry i wykrzyknął.
— O, cóż za szczęście, co za błogosławieństwo, pod moją strzechą! niegodnego sługi. — I cisnął się do ręki pułkownikowéj, która głosikiem drżącym powtarzać zaczęła co już w objeździe deputatów nie jeden raz mówić musiała.
— Biedna wdowa uciśniona, szukająca sprawiedliwości, do acana dobrodzieja ucieka się, do jego serca.
Pułkownikówna dokończyła wzrokiem, który dobił deputata.
— Pułkownikowo dobrodziejko! — zawołał gorąco — dysponuj mną a chociażby życiem mojem.
Iwanowski, który mierzył oczyma ukochaną,
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/22
Ta strona została skorygowana.