— Będziesz że pamiętał cośmy mówili? — zapytała.
— A jakże, rozumie się... Deputatów należy ujmować... Turczynowicz... Żywult... Tak, wiem wszystko... Prędko wieczerza?
— Szczególniéj kilku z tych ichmościów — dodała księżna — którzy są dubii, bo ich ta kwoka i jej córunia angirlandują... pamiętasz?
— Wiem! wiem! — powtórzył książe — który ziewał i na ustach robił krzyżyki.
— Konopka — Czyż — Leńkiewicz.
Książę głową potakiwał.
Pomimo tych zapewnień księżna dała jeszcze wskazówki jak z kim się należało obchodzić.
— Leńkiewicz mruk, chytry, niemajętny, możnaby go jakąś sperandą. Ale nic nie obiecywać... tak tylko. Czyż, próżny jest, temu panie bracie mów, to go ujmiesz i pić lubi. — Konopka koniarz, rozumiesz.
Długo tak szeptała księżna, a książę sobie w głowie układał milczący i posłuszny. Sprawa Żywulta prawdę mówiąc daleko mniéj go obchodziła od wieczerzy, przy któréj się spodziewał szczupaka na zimno, którego lubił bardzo.
O mroku poczęto świece zapalać, a że okazałość połączoną była z oszczędnością, nie inaczéj była jadalnia oświeconą tylko rurkowemi łojówkami. Sam stoliczek księżnéj miał przywiléj, że na nim stawiono woskowe i do nich szczypce srebrne, gdy gdzieindziéj żelaznemi i mosiężnemi dymiące
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/30
Ta strona została skorygowana.