Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/31

Ta strona została skorygowana.

knoty obcinali ludzie. W salach téż nie było wcale jasno, ale tem większa panowała swoboda i konfidencya.
Gdy się już dobrze ściemniło, goście schodzić się zaczęli, jedni gromadkami, drudzy pojedyńczo, prowadzeni przez chłopaków i żydziaków z latarkami. Mało kto przyjeżdżał, lecz byli i tacy, co jeszcze po obiedzie się nie wytrzeźwiwszy, zmuszeni byli wózków użyć.
Księżna już była w bawialnym pokoju na swym posterunku przy stoliczku, do którego przychodził każdy z rewerencyą i kilka słów przemówiwszy, potém już swobodnie po pokojach krążył.
O téj godzinie i książę znajdował się zwykle u boku małżonki, witał, chrząkał... zdawało mu się, że był jéj pomocą, bo słowa jéj śmiechem wyrazistym potwierdzał. Dopiero gdy już goście zgromadzili się wszyscy — odchodził do wesołych gromadek.
Deputatów, chwilowo tak wielkich władzą i dostojeństwem wpośród pospolitéj szlachty łatwo było rozeznać. Na twarzy każdego z nich odbijał się majestat trybunalski, każdy miał swój dwór, klientów i kłaniających się nisko. Oni tu teraz stali po nad wszystkimi górą. Książę téż i księżna czynili im honory, a szczególniéj ona była uprzejmą i umiała do każdego przemówić tak, by go sobie ujęła.
Chwilami nawet książę z uwielbieniem patrząc na politykę małżonki, na jéj talent w obejściu się z ludźmi — w duchu sobie powtarzał — Psia jucha!!