Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/38

Ta strona została skorygowana.

chało mu się to, bo choć przed jéjmością bardzo świątobliwego udawał, na dziewczęta z fraucymeru rad patrzał i w korytarzach je za rumiane policzki szczypał — szepcząc — Psia jucha!
Księżna sama téj nadzwyczajnéj orgii nie miała być przytomną, a dla utrzymania w przyzwoitéj mierze ichmościów panna Klecka starczyła. Nic w tém złego nie było żeby się panny siedzące ciągle za krosnami przetrzęsły... a dla deputatów sposobność zbliżenia się do tych młodych buziaków — musiała być nader miłą — i pociągającą.
Stać się to miało niby bez wiedzy gospodyni — chociaż ona sama niektóre z panien zawczasu nauczała jak się znajdować i kogo kaptować miały.
Byli między deputatami nie żonaci, mogła więc dla ubogich szlachcianek być i speranda trafienia do serca i zaciągnięcia do kobierca...
Gdy kapela książęca nie ciekawa ale huczna, pod koniec wieczerzy, ustawiona u progu drugiéj sali odezwała się zamaszyście, wszystkim się oczy uśmiechnęły, — książę nawet podniósł głowę i minę zrobił hajdamacką...
Niektórzy wąsy pokręcali i tupali nogami.
— Ej, mosanie! — wołano, — gdyby tak było z kim.
Ten i ów wstał od stołu, młodsi poszli do pustéj sali i kręcić się zaczęli. Namówiony Wierzejko popełnił niby gwałt i pannę Snieżkównę porwawszy gwałtem z pokoju dziewcząt, z wyrywającą mu się rozpoczął kręcić się i wywijać.