poprowadzi. Iwanowski przytem mówił głośno, że nie jak Filipowicz półtorakroć zapisze, ale wszystko co ma, przed ślubem darem wiekuistym, u nóg panny złoży.
Wyżynka cum attinentis piękną fortunkę stanowiła. A że pan Marcin Horodniczy zęby na nią ostrzył, właśnie na przekor jemu, Jan chciał co miał przyszłéj żonie zapisać. I mówił to głośno, jawnie, powtarzając codzień, aby koniecznie doszło do brata.
Horodniczy zaś zapowiadał, do ostateczności doprowadzony, iż gdyby do ślubu przyjść miało, inhibicyą w konsystorzu założy, mając jakąś wyszukaną przez siebie consanguinitas, która małżeństwu miała być przeszkodą.
Jan ramionami ruszał słysząc o tém i odgrażał się, że choćby mu do Rzymu pieszo iść przyszło za indultem, to go wyrobi. Poszło na udry między braćmi, co jeszcze namiętność Iwanowskiego wzmogło.
Nikt już nie wątpił, że z tłumu adoratorów, bo ich tam zawsze jeszcze dosyć było, panna wybierze Iwanowskiego, który dla niéj jak w pługu chodził, a kochał ją jak żaden.
Jeden tylko mruk Leńkiewicz, który zdaleka i pocichu kochał się w pannie niemniéj zapalczywie od Iwanowskiego, mruczał sam do siebie.
— Nic nie pomoże, ona moją musi być.
A gdyby go kto był spytał — jak? sam by na to odpowiedziéć niepotrafił.
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/43
Ta strona została skorygowana.