snuły się po głowie — głos Iwanowskiego, jego poświęcenie, miłość tak jawna, wreszcie on sam... postawa, wejrzenie, — poruszyły ją.
Przypomniał się i nieszczęśliwy Filipowicz, którego obojętnością swą prawie o śmierć przyprawiła... uderzyło serce. Uczuła, że mogłaby kochać tego człowieka, że wart był wzajemności, a w chwili gdy tę możność uznała — w istocie już go pokochała.
Jedno spojrzenie, cale niepodobne do tych, któremi zwykle obdarzała — dało panu Janowi poznać, że lody prysły. Pochwycił rączkę, która mu się nie wyrywała i uścisnął ją.
Panna Tekla łzy w oczach miała.
Tyle razy szafował słowy i zaklęciami, że w téj chwili wielkiéj i stanowczéj zabrakło mu ich — popatrzali na siebie, pocałował ją w rękę i — oblało go takie szczęście, jakby już... panna Tekla była jego.
Wzrok jéj powiedział mu wyraźnie iż go kochała. Miłość pary urodziła się z boleści téj chwili, z upokorzenia, wreście z tych dowodów poświęcenia jakie jéj dawał Iwanowski. Ten tak poweselał jak gdyby proces był wygrany i tryumf zdobyty. Co go teraz obchodziła sprawa, summa, bogactwo ubóztwo — panna Tekla miała być jego. Świat mógł teraz runąć cały.
Już i smutni współbiesiadnicy spoglądali nań zdumieni, nie mogąc tego zwrotu w humorze wytłumaczyć sobie. Iwanowski śmiał się, pił, kręcił
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/49
Ta strona została skorygowana.