Głos nareszcie dobył się z piersi Żywultowi, grobowy, wątły, słaby, smutny.
— Z jaką wdzięcznością i weneracyą przyjmuje — rzekł — serce moje jaśnie wielmożnego deputata konsylia i admonicye natchnione świętą intencyą zgody i pokoju — Bóg wielki widzi. Piękne słowa, najlepsze intencye, radbym mu być posłusznym... nie mogę...
Tak jest — non possum, zadalekośmy zaszli, trzeba już ażeby stróż sprawiedliwości jaśnie oświecony trybunał rozstrzygnął między nami i wyrzekł kto — winien. Niechcę miéć na sobie makuły. W ręce wasze, na wolę Boską zdaję los mój, poddam mu się humillime. Nie mogę...
Złożył dłonie, spojrzał w niebo.
— Robak jestem mizerny — dodał. — Rzeczono by żem na wdowy i sieroty krzywdę godził, żem cudzego żądał, żem wymógł co mi nie należało. Nie mogę jaśnie wielmożny deputacie, niech trybunał deklaruje aby niewinność moja jasno stanęła przed światem.
Iwanowski się obruszył.
— Komplanacya waćpanu czci nie odejmie — rzekł — a spokój prędszy przyniesie.
— Los mój w ręce miłosiernego Boga oddaję — odparł Żywult — niech się dzieje wola Jego. Niech mi koszulę zdejmą z ciała — posłucham — niech idę z torbami gdym wart — ukorzę się. Nie mogę zgody, żądam sprawiedliwości wymiaru.
Czyż chciał jeszcze nastać na niego, Żywult
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/57
Ta strona została skorygowana.