Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/73

Ta strona została skorygowana.

— Chora?
— Nie dobre — odparł Szreter — zgryźli się...
Pomyślał i dodał, nieznalazłszy innego wyrażenia nad ludowe.
— Gęgnie...
Księżna drgnęła, nie zrozumiała go zrazu. — Co? spytała.
— Jéj się niewiele należy...
Wyroku tego wojewodzina słuchała zasępiona i odeszła. Odezwało się sumienie, niepokój ją ogarnął.
W ciągu dnia ile razy ci co się jéj przypochlebić chcieli, zaczynali rozmowę o Borkowskich, odwracała się milcząca i zagadywała czém inném. Wieczór powiedziała sobie pocieszając się, że Szreter mógł przesadzić. Nastręczył się jéj Osmólski, o którym wiedziała, że chodził wszędzie i bywał u pułkownikowéj. Zagadnęła go o nią.
— Delirium słyszę ma — szepnął Osmólski — bardzo z nią źle.
Księżna Wojewodzina poszła do swych pokojów. Złe się naprawić nie dawało, a w sumieniu czuła się winną. Posłała na mszę świętą do dominikanów na intencyą choréj.
To ją trochę uspokoiło. Tymczasem, nieśmiejąc bardzo jawnie okazywać współczucia — kogo mogła dopytywała o Borkowską. W miasteczku opowiadano, że choroba się wzmagała — i źle było bardzo.
Tryumf spodziewany stał się dla księżnéj zgry-