niewygodna, a pobyt dłuższy w Nowogródku tak przykry, iż się zdecydowano w landarze łóżko wysłać, i noga za nogą transportować chorą do domu.
Jednego dnia księżna przypadkiem stojąc w oknie, ujrzała tą wlokącą się karetę, jakby pogrzebową, z ludźmi idącemi obok i podtrzymującemi ją, osłoniętą firankami. Domyśliła się kogo wieziono i zbladła stała długo z bijącem sercem, niemogąc się oderwać od tego widoku. Usta jéj mimowolnie złożyły się do modlitwy, a gdy w chwilę potém odwróciła się do panny Kleckiéj, stara panna tak była uderzoną zmianą jéj twarzy, iż po krople bobrowe pobiegła, sądząc, że księżna zachorowała.
Wojewodzina jednak wprędce się przezwyciężyła, ochłonęła i przyszła do siebie. Ale smutek i robak w sumieniu pozostał. O Żywulcie, o Borkowskich nie wolno było jej wspomniéć.
Po wywiezieniu choréj do Pacewicz, do których Szreter miał dojeżdżać, skąpsze były wiadomości o stanie zdrowia. Niechcąc się wydać z tém co czuła, wojewodzina dopytywać nie śmiała. Szczęściem panna Klecka, która ją znała dobrze i czytała w jéj duszy, udając, że nieumyślnie to czyniła, zasięgała z różnych źródeł wiadomości i przynosiła je z właściwemi modyfikacyami.
Zapewniała księżnę, że Szreter, który się jawnie zapijał, choroby nie poznał, że to był prosty katar i że Borkowska miała się lepiéj, a niebezpieczeństwa najmniejszego nie było.
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/75
Ta strona została skorygowana.