z dziećmi musiała się mieścić w parze izdebek ciasnych, on sam zajmował alkierzyk brudny i ciemny, dla gości przeznaczony pokój ledwie był znośny, — sług było mało i odartych. Iwanowski jeszcze się skarżył, że go dom zawiele kosztował. Prawda, że on w nim nie często przesiadywał, bo procesa i gospodarstwo ciągle go wyganiały.
Tak samo jak po śmierci ojca wołał, że jest w dziale pokrzywdzony, teraz na bracie psy wieszał, że się śmiał żenić i chciał go pozbawić majątku na który czyhał.
Właśnie miano otłuczoną wazkę z krupnikiem na stole postawić i Iwanowski już siadał, krzycząc na żonę aby przychodziła, gdy wózek kwestarza zaturkotał.
Zniecierpliwiony p. Marcin podniósł się wyglądając kto przyjechał.
— Otóż licho go w sam obiad przyniosło — zawołał — dość, że dnia niema żeby człowiek był spokojnym.
Wtém weszła żona z pospiechem i trwogą, którą zły humor męża w niéj budził zawsze, i oznajmiła o bernardynie.
Razem z tém prawie rumiana twarz brata Prokopa pokazała się w progu i — Niech będzie pochwalony! zabrzmiało.
Horodniczy choć zły musiał przybyłego witać uprzejmie i miejsce mu zrobić u stołu.
Braciszek dobrze wiedział, że go tu ani zbyt miłe przyjęcie, ani wielka ofiara nie czeka, bo znał
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/80
Ta strona została skorygowana.