przerwała — którą począł krajać zmarszczony patrząc na żonę. Ona poprawiła coś około dziecka. Mięso nie z jéj winy było twarde....
— Był tam kto w Pacewiczach? — zapytał horodniczy.
Bernardyn pomyślał.
— Szanowny brat pański, siedzi nieodstępnie.
Panu Marcinowi brwi się zeszły.
— Sama pora do romansów, gdy matka na śmiertelnéj pościeli. Bardzo i dla panny i dla kawalera wygodnie, bo nikt na nich nie patrzy.
— Mężu! — z cicha szepnęła horodniczyna.
P. Marcin syknął.
— Choć rodzony brat — rzekł — co prawda to prawda. Padnie mościdzieju ofiarą téj jéjmościanki — jeżeli... jeżeli ja dopuszczę.
Bernardyn spojrzał uśmiechając się.
— Albo, przepraszam pana horodniczego, bo ja prawa nieznam, brat młodszy ma władzę jaką nad starszym?... czyli...
Prokop udawał dobrodusznego, horodniczy roznamiętniony w stół bił pięścią.
— Znajdzie się prawo! nie bój się ojcze! — krzyknął — pókim żyw niepozwolę na to... Zobaczycie.
Kwestarz spuścił głowę — rozmowa stawała się za głośną i za burzliwą, niewypadało mu jéj słuchać. Spytał horodniczynéj o jakiś szczegół gospodarski, a ta mu coś cicho odpowiedziała. Iwanowski zaś, choć go niesłuchano, jakby sam do siebie ciągnął daléj, pomrukując przerywanemi słowy, z pasyą wielką.
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/84
Ta strona została skorygowana.