Roznamiętnieni oba rzucali się napróżno, a tłum stał przestraszony i zaciekawiony.
Wierzejko głosu dobywszy obu gromił. Jan tymczasem, szablę swą podjąwszy, z podniesioną stał gotów paść na Marcina. Horodniczy karabelę w zniżonéj ręce trzymał jakby się zamierzał nią chlasnąć.
Chwila była, że już Wierzejko, choć przytomny i silny nie wiedział jak ich rozpędzić.
Pierwszy Jan ochłódł nieco, cofnął się i nie chowając szabli, tylko do obrony stał gotów.
Szaleńszemu Marcinowi udało się zręcznie Wierzejce karabelę odebrać i przez głowy ludzi cisnąć do kąta.
Rozbrojony pobiegł za nią, ale ludzie między sobą ją ukryli. Marcin rzucił się na ławę i łajać począł.
Jan słuchał coraz bardziéj ostygając.
— Znajdziemy się gdzieindziéj — rzekł — bądź cierpliwy, kiedy ci się chce krwi trochę upuścić, jam nie od tego... Dawnośmy sobie nie bracia. Nie o pannę tobie idzie ani o to czy ja się z tą lub inną ożenię, tylko byś mi rad wydarł mienie, tak jak drugim je wydzierasz. Otóż wiedz, ty pijawko, żem ja już co mam zapisał i oddał, że grosza niemam i ty po mnie szeląga nie weźmiesz, choćbym tu zaraz trupem padł!
I zaśmiał się głośno.
Marcin zmilczał, ważyć się zdawał te słowa i myśléć...
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/92
Ta strona została skorygowana.