żył, wyręczał, zajmował się wszystkiem i był uważany w domu jako przyszły mąż panny. Byłyby zaraz i zaręczyny się uroczyste odbyły i o weselu by coś postanowiono, gdyby nie ta ciężka słabość Borkowskiéj, która się raz do łóżka położywszy, już z niego nie wstała.
Iwanowski sam ją idąc około powozu przeprowadzał do Pacewicz, on sprowadzał lekarzy, płacił ich, dostarczał do domu czego tylko dla ciężko choréj było potrzeba. Nieodstępnie siedział tam, a gdy niemógł w pokoju, wartował na ganku.
Opłacało mu się to, bo panna Tekla gdy matka zasnęła, wychodziła do niego, i siadała na cichą rozmowę. Naówczas marzyli oboje o przyszłości, Iwanowski opowiadał o Wyżynce swéj, jak ją dla bohdanki chce urządzić, dopytywał jakiéj maści koni by sobie życzyła — jak ma w domu dla niéj urządzić i t. p. Byli więc z sobą, choć nie po zrękowinach, jakby narzeczeni. Szło tylko o to aby matka wyzdrowiała. Pomimo doktorów, którzy nic wyraźnie mówić niechcieli, córka i zięć przyszły spodziewali się, że choroba szczęśliwie się przesili.
Były dnie, że Borkowska trochę się lepiéj miewała, a przed samą śmiercią złudziła ich nadzieją prędkiego przyjścia do zdrowia, bo się uczuła nagle i silną i przytomną. Ale to był błysk lampy ostatni.
Jak tylko się o zgonie jéj dowiedział Iwanowski, wprost zawrócił do Pacewicz, gdzie kobiety
Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/98
Ta strona została skorygowana.