Strona:R. Henryk Savage - Moja oficjalna żona.djvu/115

Ta strona została przepisana.

Ton mój był tak patetyczny, że wybuchła szalonym śmiechem, co mnie, oczywiście, rozzłościło bardziej jeszcze.
Gdy minął śmiech, szepnęła mi:
— By uniknąć tej okropności, musimy się poważnie naradzić co czynić dalej, a śniadanie daje tę właśnie sposobność.
— Pani wychodziła w nocy? — spytałem cicho. — Dokądże to?
— Na to nie odpowiem, z uwagi na własne bezpieczeństwo pańskie. Im mniej znał pan będziesz szczegółów, tem lepiej na wypadek odkrycia. Wystarczy gdy powiem, że daleko posunęłam sprawę moją, nie budząc w hotelu podejrzenia, gdyż wszyscy byli pewni, że jestem u Weleckich. Nie bierzesz pan, widzę, pstrągów. Są wyborne!
— Nie, dziękuję! — odparłem z niezadowoleniem.
Apetyt Heleny nie ucierpiał widocznie wskutek naszych trudności, gdyż jedząc dalej spokojnie, dodała:
— Czekają nas nowe kłopoty, drogi Arturze! Może filiżankę kawy?
— Nie! — burknąłem, pytając zaraz: — Nowe?
— Tak, te oto właśnie! — powiedziała, podając mi paczkę listów. — Musimy ustalić postępowanie, nie odstępując już potem na krok od powziętej decyzji. Czy mam zostać wprowadzona w towarzystwo, czy nie?