Strona:R. Henryk Savage - Moja oficjalna żona.djvu/127

Ta strona została przepisana.

— I chłopiec także! — odparł, wzruszając komicznie ramionami, po chwili zaś powiedział:
— Przed kilku laty doznał wasz prezydent Garfield nieszczęśliwego wypadku, wszak prawda?
— Tak! — odrzekłem. — Został zamordowany.
— Cicho! Nie wyrażaj się pan tak otwarcie! Co się potem stało z waszyngtońskim prezydentem policji?
— Nic. O ile wiem został nawet dalej w urzędzie.
— Nic? O jakże miło być u was prezydentem policji! Wy, Amerykanie jesteście narodem wielkim! U nas byłoby to zgoła niemożliwe. Tutaj obowiązuje zasada: daj głowę zbrodniarza, albo swoją własną! — westchnął, potem zaś dodał bezpośrednio: — Muszę już iść... zbyt wiele cięży na mnie... od przyjazdu nie rozbierałem się jeszcze.
— O tak! — przyznałem. — Nocy ubiegłej widziałem kawałek pańskiej roboty.
— Doprawdy? Gdzie? — rzucił tonem pytania i podejrzenia jednocześnie. — Co pan wiesz o robocie mojej?
W odpowiedzi, opowiedziałem mu to, na co patrzyliśmy obaj z Borysem, wracając o świcie z Jacht-Klubu.