Star spangled Banner, wybuchając raz po raz śmiechem.
— List! — krzyknąłem. — Chcę mieć ten list!
— Niema go już, ukochany mój! — odrzekła. — Zniszczyłam tę karteczkę.
— Przeczytawszy przedtem?
— Oczywiście.
— Tedy muszę z panią pomówić! — oświadczyłem stanowczo.
— Jutro, jutro, drogi mój! Teraz idź lepiej spać. To ci przywróci równowagę. Dzisiaj nie dam już żadnej odpowiedzi. Raz jeszcze: dobranoc!
Spać? Jakże mogłem spać, targany wściekłością i szałem zazdrości. Biegając po pokoju, miotałem przekleństwa na Saszę. Duszno mi było w sypialni, przeto wziąwszy płaszcz, wypadłem z hotelu i jąłem biegać po ulicy tam i zpowrotem, a każdy, napotkany policjant przypominał mi o niebezpieczeństwie, które wisiało nade mną, z powodu tej kobiety, która ośmielała się urągać mi i gardzić mną.
Po półgodzinnej wędrówce, umyśliłem pójść do Jacht-Klubu, ale zatrzymałem się przed jasno oświetlonym portalem.
Spotkałbym tam napewno Saszę i mogłem się unieść, wyzwać go może nawet, coby spowodowało śledztwo, złowrogie w wysokim stopniu. Zawróciłem tedy.
Strona:R. Henryk Savage - Moja oficjalna żona.djvu/154
Ta strona została przepisana.