Przez sen słyszałem różne głosy i szmery. Śniłem, że ktoś puka, zawiadamiając, iż już dziesiąta. Potem hałas wzmógł się jeszcze i oznajmiono mi coś, na co odpowiedziałem ordynarnie po turecku. Następnie miałem urocze marzenie. Oto Helena w powiewnej, wonnej szacie, pochylona nade mną, złożyła pełen skruchy pocałunek na czole mojem, wyrzekłszy kilka słów pożegnania, wetknęła mi w rękę śliczny, mały liścik. Za chwilę służący hotelowy zbudził mnie ostatecznie.
— Już dwunasta, jaśnie panie!
— Dwunasta? Poleciłem wszakże, by mnie zbudzono o dziesiątej.
— Uczyniłem to, ale nie mogłem się jaśnie pana dobudzić. Potem próbowałem o jednastej, a jaśnie pani oświadczyła mi, wychodząc, bym pod żadnym warunkiem nie pozwolił jaśnie panu spać dłużej, niż do dwunastej.
— Dobrze, dobrze! — odparłem, wyskakując z łóżka żywo i z zadowoleniem. Wolno mi było, wszakże, opuścić Petersburg. Starczyło czasu, by spakować drobiazgi, przełknąć śniadanie i dotrzeć do pociągu. Pal licho te proszki!
Helena była, oczywiście, już gotowa do podróży. Ale, na miłość boską, cóż to trzymałem w dłoni? Zmiętą kartkę papieru, na której było nagryzmolone spiesznie pismem Heleny kilka wierszy.
Strona:R. Henryk Savage - Moja oficjalna żona.djvu/171
Ta strona została przepisana.