Strona:R. Henryk Savage - Moja oficjalna żona.djvu/211

Ta strona została przepisana.

— Nie potrzebuje pani zajmować się losem moim, — przerwałem, czując dreszcz strachu — jutro wyjeżdżamy.
— Oczywiście, będzie to najlepsze dla nas obojga. Przysposobię się na czas. Nie znajdę już, oczywiście, drugiej sposobności... ach czemużeś mi pan przeszkodził!
Łamała ręce, łkając rozpacznie.
— Jużby nie żył w tej chwili! — żar męczeński zatlił znowu w jej oczach. Potem, zwrócona do mnie, krzyknęła wzgardliwie: — Precz! Nie waż mi się pokazywać ty, duszo służalcza, która boisz się ponieść śmierć za wolność!
Gdy kobieta popadnie w nastrój taki, najlepiej zostawić ją samą, by się w nim delektowała. Wyszedłem tedy, włóczyłem się po ulicach, kupiłem więcej jeszcze proszków, wróciłem o północy, kazałem się zbudzić o ósmej i wziąwszy jeden tylko proszek, zapomniałem o położeniu swojem.
Wstawszy nazajutrz wcześnie, zastałem już Helenę przy śniadaniu, wesołą, rozmowną i uro­czą. Zapominając, zda się całkiem, że była spiskowczynią, zawołała:
— Pozwól mi nacieszyć się memi kwiatkami!
Gestem wskazała znaczną ilość wonnych pozdrowień pożegnalnych, wśród których było jedno z biletem wizytowym Saszy.