Strona:R. Henryk Savage - Moja oficjalna żona.djvu/212

Ta strona została przepisana.

— Biedny chłopiec — rzekła z powabnym uśmiechem — prosił, bym mu pozwoliła pożegnać się na dworcu, ale zabroniłam, z obawy, że go to nazbyt wzruszy.
Nie odpowiedziałem, zajęty przygotowaniami do odjazdu, kufry Heleny były niemal w zupełności spakowane. Dla zamknięcia ich przyjęła moją pomoc, nie będąc i dziś jeszcze dość silną.
O dwunastej pojechaliśmy na dworzec warszawski, docierając tam wpół godziny. Mnóstwo pojazdów, ruch żywy i rozgwar głosów wszystko to ożywiło mnie, tak że uśmiechałem się radośnie na myśl, iż nie spotkam już ba­rona Friedricha. Przepychałem się przez tłum do kasy, a dobiwszy tu, poprosiłem urzędnika niemieckiego o dwa bilety do Berlina, przez Ejdkuny.
— Jaki numer paszportu? — zapytał spiesznie.
— Numer 7287.
Spojrzawszy na leżącą przed nim listę, przetarł okulary (wszyscy, zda się, Niemcy w Rosji noszą okulary) rzekł mi:
— Zachodzi widocznie jakieś nieporozumienie. Mam rozkaz nie wydawać biletów na numer 7287.
— O... o... — jęknąłem, dodając z rozpaczą: — Ależ ten paszport numer 7287 został