Strona:R. Henryk Savage - Moja oficjalna żona.djvu/213

Ta strona została przepisana.

wystawiony przed dwoma, zaledwo dniami. Musiał się pan pomylić... numer 7... 2... 8... 7...
— Tak właśnie. Jest to jakieś zapewne nieporozumienie, narazie jednak nie mogę panu wydać biletów jazdy na ten paszport. Zwróć się pan, proszę do biura policji... Następny!
Ostatnie słowo skierowane było do grubej Niemki z dwojgiem dzieci, stojącej tuż za mną.
Bóg jeden wie, jak zdołałem wrócić nie padając do Heleny. Tam, gdzie zawsze biło serce, leżał jakiś głaz lodowy, a nogi nie do­tykały podjazdu, wybrukowanego cegłami. Nie zadała mi pytania, tylko twarz jej pobladła narówni z moją i tak samo zdrętwiała.
— Chodź pan ze mną! — szepnęła, wyprowadzając mnie z tłumu. — Mówmy cicho. Pewnie jesteśmy już śledzeni. Nie wydano panu biletów?
— Tak! Cóż teraz czynić?
— Trzeba zachowywać się tak, jakbyśmy mieli pewność, że jest to tylko pomyłka. Idź pan i za­żądaj raz jeszcze biletów. Albo nie, ja to zrobię.
Podeszła do kasy i spostrzegłam, że wypaliła kasjerowi kazanie, od którego rozwarł szeroko niebieskie oczy. Potem, wróciła, szepcąc:
— Odeślij pan rzeczy nasze do hotelu. Musimy udawać, że jesteśmy oburzeni niesmaczną omyłką urzędnika kolejowego.
Kazałem przynieść nasze pakunki, skinąłem na pojazd i rzekłem chrypliwie: