— Pst! — szepnąłem. — Wrócę za parę minut.
Zawiodłem żonę, która nie wiedziała, co mogę mieć do czynienia z tym podejrzanie wyglądającym człowiekiem i umieściwszy ją starannie w loży, rzekłem:
— Przebacz na chwilę. Wrócę niedługo.
— Dokądże idziesz?
— Na dole czeka pewien pan...
— Pan?
— Ano więc, człowiek jeśli wolisz... Muszę się z nim rozmówić.
— Idzie pewnie o wsparcie?
— Tak, to znaczy po części. Sądzę, że chce, bym mu wyrobił posadę.
Rzekłszy to, zeszedłem, czując wielką niechęć do tej sprawy. Ten człowiek, z gruntu zły, bez sumienia, który, jak mi mówiono, został haniebnie zdegradowany i wyrzucony z Jacht-Klubu, a majątek jego skonfiskowano, ten człowiek, znający całkowitą prawdę, miał mnie w ręku. Gdyby uczynił wzmiankę wobec Laury... Boże wielki!
Gdym doń podszedł, zauważył:
— Nie masz pan, widzę, ochoty mówić ze mną?
— Tak jest — odparłem. — Skądżebym zresztą miał ją mieć?
— Ale ja muszę koniecznie pomówić z panem!
Strona:R. Henryk Savage - Moja oficjalna żona.djvu/251
Ta strona została przepisana.