— Drogi Arturze! Cóż to za mina ponura i zgłodniała! Już jest jedzenie, niecierpliwy mężu.
Uwaga ta była bardzo na czasie, gdyż na widok mój, największy głuptak musiałby bez tego objaśnienia poznać, czegom doznał.
Zajęła wesoło miejsce i rozpoczęła ze mną iście teatralną scenę jedzeniową. W strasznym byłem nastroju, podczas gdy służący zastawiał potrawy, drugi zaś umieszczał mi pod ręką Cbambertina w kubełku z lodem, oraz nieunikniony szampan.
Wyborowe wina, jakie wlewałem w siebie, były bezsilne wobec straszliwej suszy w gardle mojem. Słysząc rozgłośne bicie własnego serca siedziałem, a przede mną była ona, uśmiechnięta, pogodna, podobna do obrazków Watteau na ścianach, z których piękne pasterki zdawały się urągać niedoli mojej.
Mechanicznie wsuwałem potrawy w usta i połykałem kęsy, a wnętrze moje przypominało straszliwą pustynię, po której błądziły tu i owdzie przeraźne stwory... Dick Gaines... knuty... śnieżne rozłogi Sybiru... podziemne kopalnie rtęci... A wszystko to miało krwawo purpurowy ton.
Odprawiłem w ten sposób całą okropną ucztę... zupa, przystawki, pieczeń i sałata, z domieszką przerażenia. Wkońcu towarzyszka moja rzekła lokajowi:
Strona:R. Henryk Savage - Moja oficjalna żona.djvu/87
Ta strona została przepisana.