Strona:Rabindranath Tagore-Poczta.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.
Madhav:
Jest to synek męża, który był druhem przysiężnym mej żony i pochodził z tej samej wsi, co i ona. Matkę stracił jeszcze jako dziecię małe, a niedawno odumarł go także ojciec.
Ojczulek:
Biedaczek! tembardziej mnie potrzebuje.
Madhav:
Lekarz mówi, że wszystkie wnętrzności w jego ciałku szamocą się i że niema wiele nadziei, by go utrzymać przy życiu. Istnieje dlań tylko jedna możliwość ratunku: należy go strzedz przed słońcem i wiatrem jesiennym. Dlatego przerażasz mnie co się zowie! Doprawdy, zabawa taka nie przystoi twym latom. Wabić dzieci na wolne powietrze!
Ojczulek:
Boże, chroń moją duszę! Więc jestem równie szkodliwy jak wiatr jesienny i słońce? Ależ przyjacielu! Znam także inną zabawę. Wiem, jak się dziatki przytrzymuje w pokoju. Wieczorem po skończonej robocie, przyjdę i zaprzyjaźnię się z dzieciakiem.
(Wychodzi. Wchodzi Amal.)
Madhav:
Oho! To ty Amal?
Amal:
Nie wolno mi wyjść z dworka? Ani na chwilę?
Madhav:
Nie, nie kochanie!
Amal:
Patrz, tam gdzie ciotka soczewicę w młynku miele, siedzi wiewiórka,