Strona:Rabindranath Tagore-Poczta.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.
Strażnik:
A jeźli cię zaprowadzę przed samego króla?
Amal:
Przed króla? Zrób to! Cóż, kiedy lekarz nie pozwala mi wyjść i nikt mnie stąd nie śmie ruszyć. Siedzę tu przez cały dzień, aż do zmierzchu.
Strażnik:
Bądź grzeczny i słuchaj lekarza. Twarz twoja blada i ciemne pierścienie masz pod oczyma. Ręce twe chude, a jak żyły na nich nabrzmiały!
Amal:
Kiedy uderzysz w gong, strażniku?
Strażnik:
Nie tak szybko, jeszcze nie nadszedł czas.
Amal:
Dziwne! Niekiedy mówią, że czas nie nadszedł jeszcze, a niekiedy, że już przeminął. Ale czas twój przyjdzie z pewnością, skoro tylko uderzysz w gong.
Strażnik:
Nie mogę spełnić twej prośby, nie mogę uderzyć w gong.
Amal:
Tak lubię jego dźwięk! W południe, gdyśmy już obiad spożyli, wuj idzie do pracy, ciotka w drzemkę wpada, czytając Ramajaną. Na podwórzu pod murem cienistym śpi pies, zwinięty w kłębuszek. A wówczas poczyna rozbrzmiewać Twój gong, z całej siły woła: dong, dong, dong!
Powiedz mi, czemu tak dźwięczy Twój gong?