Strona:Rabindranath Tagore-Sadhana.djvu/145

Ta strona została przepisana.
147
URZECZYWISTNIENIE W MIŁOŚCI

blasków zachodu. Milami całemi ciągnęły się samotne wydmy piaszczyste, niby jakiś potworny płaz przedpotopowy, migocący świetnemi barwami łusek. Kiedy łódź nasza sunęła w milczeniu wzdłuż stromych brzegów, usianych otworami gniazd ptaszych, nagle wielka ryba plusnęła ponad powierzchnie wody i zapadła, odbiwszy w przelocie całą tęcze barw nieba wieczornego. Rozchyliła na chwile różnobarwną zasłonę, poza którą świat upajał się w milczeniu radością życia. Pięknym ruchem tanecznym uniosła się ponad głębiny swych tajemnych przybytków i przydała od siebie tonów milczącej symfonji gasnącego dnia. Zdało mi się, że obcy jakiś świat powitał mię przyjaźnie we własnym swoim języku i przez serce moje przeleciał promyk cichego rozradowania. Wtem przewoźnik u steru wykrzyknął: „Ależ wielka ryba!“ a w głosie jego brzmiał wyraźnie żal. Przed oczyma mignął mu natychmiast obraz ryby schwytanej i przyprawionej do stołu. On umiał na tę rybę patrzeć tylko okiem pożądliwości, cała zaś prawda jej istnienia uchylała się przed jego wzrokiem. A przecie człowiek nie jest wyłącznie zwierzęciem. Tęskni do oglądania duchowego, w którem widna jest cala prawda. Ono mu daje