Ostatnie słońce wieku tonie w krwawej chmurze Zachodu i w nienawiści wirze.
Nagie ludów samolubstwo tańczy taniec zawrotny, pełen żądzy upojnej przy mieczy szczęku i zemsty wyciu.
Lecz pęknie głodny brzuch narodu w chwili szaleństwa wielkiego, w bezwstydnego żarcia czas.
Bo świat swoje żerowiskiem uczynił.
I podczas gdy żądnie się oblizuje i gryzie i w wielkich kawałach połyka,
Coraz bardziej nabrzmiewa.
Aż nagle w sam środek nieświętej tej uczty nieba promień uderza i jego serce przebija nabrzmiałe.
Szkarłatne na widnokręgu świtanie nie brzaskiem jest twego pokoju, kraju mój macierzysty.
Odbłyskiem jest stosu, na którym zewłok olbrzymi w proch się przemienia; ludów sobkowstwo, które na śmierć się obżarło.
Twój ranek czeka za cichą wschodu ciemnością.
Czeka cierpliwie, milcząco.
Czuwajcie, Indje!
W pogotowiu trzymajcie waszą ofiarę na święty dzień Wschodu!