Strona:Rabindranath Tagore - Ogrodnik (tłum. Kasprowicz).djvu/101

Ta strona została przepisana.

MIESZKAŁA U WZGÓRZA, na skraju pól kukurydzianych, przy źródle, z roześmianemi szelesty płynącemi śród uroczystych cieni starych drzew. Kobiety przychodziły tutaj napełniać konwie, chętnie siadywali tu wędrowcy na spoczynek i pogawędkę. Pracowała tu i śniła codziennie do taktu szemrzącego ruczaju.
Pewnego wieczora wędrowiec zeszedł tu z ukrytego w obłokach szczytu. Włosy jego wiły się w pierścieniach, jak węże senliwe. Pytaliśmy się zdumieni: „Kto jesteś?“ Nie odpowiedział, tylko nad gadatliwym usiadł potokiem i w milczeniu spoglądał w stronę, gdzie mieszkała ona. Serca nasze drżały z trwogi, powróciliśmy do domu, gdy przyszła noc.
Następnego poranku kobiety, zjawiwszy się po wodę u źródła pod drzewami deodarowemi, zastały otwarte drzwi jej chaty, ale głos jej uszedł i gdzież się podziało uśmiechnięte jej oblicze? Pusta konew stała na ziemi, a lampa w kącie izdebki zagasła. Nikt nie wiedział, dokąd zbiegła przed ranem — znikł również obcy wędrowiec.
W miesiącu maju słońce zaczęło dopiekać, śnieg topniał, a myśmy siedzieli u źródła, płaczący. Dziwiliśmy się duszy: „Jest‑li jakie źródło w kraju, do którego zbiegła, i gdzie w tych upalnych, spragnionych dniach może napełniać swą konew?“ Pytaliśmy się wzajem śród lęku: „jest‑li kraj, jaki po za temi wzgórzami pośród których żyjemy?“
Była noc letnia, wiatr zawiewał od południa, a ja siedziałem w jej izbie samotnej, w której lampa wciąż stała niezapalona. Wtem nagle z przed oczu moich zniknęła w wzgórza, jak odsunięte na bok zasłony. „Ach! Ona to idzie. Jak się masz, me dziecię? Szczęśliwa‑ś? Ale gdzie spoczniesz pod gołem tem niebem? I — biada! niema już naszego źródła, by ci ugasić pragnienie!“