Strona:Rabindranath Tagore - Ogrodnik (tłum. Kasprowicz).djvu/26

Ta strona została przepisana.

O NIC NIE PROSIŁEM, stałem tylko na skraju lasu, za drzewem.
Omdlałość była jeszcze w źrenicach świtu, a rosa w powietrzu.
Ospały zapach traw wilgotnych wisiał w cienkiej mgle ponad ziemią.
Widziałem cię pod drzewem figowem dojącą krowę rękami, delikatnemi i świeżemi, jak masło.
Stałem cicho.

∗             ∗

Ja nie rzekłem ni słowa. To ptak śpiewał niewidzialny z gęstwiny.
Drzewo mangi sypało kwiecie na drogę wiejską i pszczoły, jedna za drugą, poczęły nadpływać z pobrzękiem.
Tam, po za stawem, otwarto bramę świątyni i tłum pobożnych rozpoczął śpiewać swe pieśni.
Z wiadrem na łonie doiłaś krowę.
Ja wciąż jeszcze z próżną stałem konwią.

∗             ∗

Nie zbliżyłem się k’tobie.
Niebo obudził dźwięk gonga w świątyni.
Z pod racic pędzonego stada kurz się podnosił na drodze.
Z bełkocącemi krużami u biódr nadchodziły kobiety od rzeki.
Naramienniki twoje brzęczały i dzban twój okrył się pianą.
Mijało rano, a jam się nie zbliżył do ciebie.