tą być zbytnio przenikliwym, by przewidzieć, że w krótkim czasie dziwnie uprzejmy gość niemiecki, ściśnie w stalowej łapie wszystko w tym kraju rozluźnione.
Stało się to prędzej, niż się tego można było spodziewać, prędzej, niż wypadało. Zdarza się, że zaproszony na obiad gość ukradnie srebrną łyżkę, zdarza się nawet, że pobije gospodarza po gębie, ale żeby go okraść, pobić i wreszcie za to wsadzić do kryminału, to potrafili zrobić tylko Niemcy. Uprzejmości trwały niesłychanie krótko, zresztą były to uprzejmości w stylu mocno drwiącym. Zaproszony na ukraiński obiad niemiecki przyjaciel uważał Ukraińca za coś niesłychanie mało podobnego do człowieka, że nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Trzeba było Niemcom zboża, brali zboże, trzeba było cukru — brali cukier i długie, nieskończone pociągi woziły to wszystko do Niemiec, z radości wyjących, że głupi, straszliwie głupi Słowianin pobił się w domu. Słowianin wreszcie po długich mękach myślowych, zaczął pojmować, że jeśli tak dalej pójdzie, to gospodarz umrze z głodu, a gość będzie się dalej obżerał.
— Przecież my jesteśmy „sprzymierzeńcy“ — rzekł nieśmiało do swojego przyjaciela.
Strona:Radosne i smutne.djvu/102
Ta strona została przepisana.
— 98 —