Popijali nieco krwią, co się przestało podobać nawet Ukraińcom, zawsze jednak ohydnie pokornym i łaszącym się. Miało się wrażenie nieodparte, że cichem, łotrowskiem marzeniem dowództwa niemieckiego było wywołanie rewolucji przeciwko załogom niemieckim. Stłumienie jej byłoby dla Niemców śmiesznie łatwe, rewolucja jednak byłaby cudownym pretekstem do zamiany „przyjacielskiej gościny“ na straszliwą, do ostatniej kropli soków, wyciskającą okupację. Wieści o tej okupacji krążyły w powietrzu bezustannie i jakoś do niej nie dochodziło. Czy Niemcy czuli się za słabi, czy rozpacz, wyjąca z zachodniego frontu nie pozwalała się angażować w sprawę bądź co bądź niebezpieczną, — niewiadomo?
Odbywało się jednakże uporczywe, zupełnie haniebne poniżanie gospodarza domu, którego gość tłukł po łbie przy każdej sposobności. Doprawdy, żal było patrzeć na tę śmieszną, operetkową imitację rządu „suwerennej“ Ukrainy, kiedy pruski dwudziestoletni porucznik wymyślał bez najmniejszej ceremonji ukraińskiego ministra, ten zaś drżał, by go nie wylano na fizjognomję, mocno kacapską. Zdarzało się, że ukraiński minister handlu nie pozwolił na wywóz na ten przykład jakiejś tam ilości cukru
Strona:Radosne i smutne.djvu/107
Ta strona została przepisana.
— 103 —