cji. Bolszewicy poza tem, że zjadają wszystko, jak szarańcza, postępowali jakby planowo tak, by okraść zajęte miasto do szczętu, aby w niem nic nie pozostało, prócz rozpaczy i dzikiego pragnienia zemsty. Metoda ta ma i zbawienne skutki, bo nawróciła niejednego grzesznika, który przy odwrocie wojsk polskich pożałował ledwie dyszącemu i padającemu z umęczenia swojemu żołnierżowi szklanki mleka, lub kawałka chleba; teraz wybiega naprzeciwko niego, czasem na kolana pada i patrzy z rozpłakanem, zdumionem szczęściem na tego samego żołnierza, jak na anioła, zbawiciela. Oddałby mu już teraz wszystko, — tylko, że oprócz łez i okruchów rozpaczy, mało więcej mu pozostało.
Ludzie z okolicznych wiosek, jakby własnemu nie wierzyli szczęściu; strasznie trudzą Pana Boga westchnieniami po każdem słowie, opowiadając wszystko, co przeżyli, opowiadają zaś chętnie i niespokojnym wzrokiem badają wyraz naszych twarzy, jakby z nich chcieli wyczytać pewność, że zmora już nie powróci. Ogorzały chłop zatrzymuje się przy nas w polu, gdzieśmy spoczęli w „ciepłych“ jeszcze bolszewickich okopach i sam, nieproszony, zaczyna opowiadać, jak nielitościwie jego i całą prawie