na, z których każde jest jak wystrzał z ciężkiej armaty. Oszalały pewnie z radości wszystkie wiślane ryby i podrożały w tej chwili z piekielnej dumy i nadziei, że będą karmione literackiem mięsem. Po rozmowie tedy z duszą, po zrobieniu testamentu, udaliśmy się na pokład, jako marynarze, ucząc się przedtem przez dwa dni plucia na odległość, ciągłego zadzierania głowy w stronę chmur, badania kierunku wiatru przez podniesienie ręki i żucia tytuniu, jednem słowem wszystkich nawyknień marynarskich, które się zna z morskich powieści. Trudno było jedynie postarać się naprędce o dwie jeszcze zasadnicze właściwości starych „wilków morskich“ — o długie brody i o kochankę w każdem portowem mieście, o to drugie szczególnie. Ratowaliśmy marynarską dumę nadzieją, że zczasem, podczas długiej podróży i brody nam urosną i dokładnie poznamy miasta portowe.
Czując haniebną śmieszność lądowego szczura, wchodziłem na pokład „Warneńczyka“ trochę ze strachem i trochę ze wstydem; miałem wrażenie, iż kładłka z lądu na pokład drży przerażona, że na pokład okrętu wchodzi taki, co pisze, co się boi wody, pluje na odległość metra, zamiast na przepisową odległość czte-
Strona:Radosne i smutne.djvu/137
Ta strona została przepisana.
— 133 —