strojne w armaty i już krwią pofarbowane wożą bohaterów, z których wielu ma Virtuti Militari, wożą wojsko wspaniałe, zaciekłe i śliczne, o którem jeszcze w Polsce mało kto wie, a że to są ludzie beznadziejnie skromni i poza swoją ukochaną wodą i karabinem maszynowym, niczego widzieć nie chcą, więc ich nikt nie widzi. Uprzedzam więc, że z rykiem syreny okrętowej będę wołał o miłość dla nich, choć dla uczciwego Polaka okręt i tramwaj, to jedno, a koń to grunt. Myśmy przecież nawet po morzu jeździli konno.
„Warneńczyk“, na którym jedziemy, jest okrętem sztabowym. Flaga na szczycie masztu oznajmia, że na pokładzie znajduje się dowódca flotyli wiślanej, ten statek tedy pozbiera po drodze wszystkie inne i powiezie je na defiladę, „braciom na otuchę“, — Niemcom zaś, którzy się zbiegli tłumnie po drodze, na zdumienie i na zapalenie wątroby.
Ale „jedźmy! nikt nie woła!“ Warszawa, co uciekła od wiślanych brzegów i której królewski zamek nawet parszywym rosyjskim parkanem odgrodzili od Wisły, nie widzi małego okręciku, co skromnie u mostu się chwieje, spokojny spokojem swojego żelaza i patrzy jakby z miłością wielką na miasto, a Woda, co o boki
Strona:Radosne i smutne.djvu/139
Ta strona została przepisana.
— 135 —